Słowo dane – słowo zapomniane?
Obietnice wyborcze to nieodłączna część każdej kampanii. Partie polityczne składają je hurtowo, próbując przekonać wyborców, że to właśnie ich wizja przyszłości jest najbardziej realna i korzystna. Programy pełne są deklaracji: wyższe pensje, niższe podatki, tańsze mieszkania, darmowe leki, sprawniejsza służba zdrowia. Problem zaczyna się wtedy, gdy zderzenie z rzeczywistością pokazuje, że wiele z tych obietnic to bardziej marzenie niż plan działania.
Dlaczego politycy obiecują tak dużo?
Powód jest prosty: społeczeństwo oczekuje jasnych komunikatów i konkretów. Program wyborczy bez silnych obietnic wydaje się nijaki. Dodatkowo w czasach mediów społecznościowych i krótkiego czasu uwagi wyborców, najlepiej działa prosty, silny przekaz – nawet jeśli jego realizacja wymaga lat lub nie jest możliwa w obecnych realiach.
Politycy obiecują, bo muszą. A wyborcy – choć coraz bardziej świadomi – często wciąż dają się uwieść językowi nadziei.
Realizacja – co się dzieje po wyborach?
Część obietnic jest realizowana – szczególnie tych, które są szybkie i efektowne: transfery socjalne, zmiany podatkowe, projekty infrastrukturalne. Jednak bardziej skomplikowane reformy – np. w ochronie zdrowia, sądownictwie czy edukacji – wymagają szerokiego konsensusu, czasu i środków, których często brakuje.
Co więcej, po objęciu władzy partie zderzają się z realiami finansowymi, prawnymi i międzynarodowymi, które znacznie ograniczają ich pole manewru. Nagle okazuje się, że „wystarczy nie kraść” nie wystarczy, a „milion mieszkań” to bardziej chwytliwe hasło niż wykonalny plan.